Drogie Koleżanki i Koledzy,
W oczekiwaniu na nowy sezon golfowy proponuję ciekawą (mam nadzieję) lekturę na jeden z długich, zimowych wieczorów. To rozdział z książki autorstwa Andrew Warda „Golf Strangest Rounds”, czyli „Najdziwniejsze rundy golfa”. Są to niezwykłe lecz prawdziwe opowieści o grze w golfa od czasów wiktoriańskich do współczesności.
Zyczę Państwu miłej lektury,
Piotr Asperski
KARTA URODZINOWA DE VICENZO
AUGUSTA, GEORGIA, KWIECIEŃ 1968
Dzień finałowej rundy US Masters był także dniem czterdziestych piątych urodzin Roberto de Vicenzo. W ciągu swych 45 lat osiągnął on bardzo wiele; zaczynał jako caddie w rodzinnym Buenos Aires, a poprzedniego lata zdobył tytuł Mistrza British Open. Zdobył też wielu przyjaciół.
Do tej pory najlepszymi osiągnięciami de Vicenzo w turniejach wielkoszlemowych w USA były: ósme miejsce w US Open i dziesiąte w US Masters, ale w tę konkretną niedzielę miał on realną szansę na zwycięstwo. Po trzech rundach był 2 uderzenia za liderem, legendarnym Gary Playerem i jedno uderzenie za trzema innymi graczami. Tabela przedstawiała się następująco:
Gary Player 72 67 71 – 210
Frank Beard 75 65 71 – 211
Bruce Devlin 69 73 69 – 211
Bob Goalby 70 70 71 – 211
Roberto de Vicenzo 69 73 70 – 212
Tommy Aaron 69 72 72 – 213
W ostatniej rundzie przeciwnikiem de Vicenzo był zajmujący szóstą pozycję Tommy Aaron. Stanowili parę, która rozegrała pamiętną partię golfa z sensacyjną końcówką, choć sensacja nie wiązała się z samą grą.
De Vicenzo rozpoczął swą rundę finałową robiąc eagla drugim uderzeniem 9-ką iron na pierwszym, 400 yardowym dołku par 4. Na drugim trzecim dołku miał birdie i wyszedł na prowadzenie z przewagą dwóch uderzeń. Pierwszą dziewiątkę zaliczył w 31 uderzeniach. Widzowie odśpiewali mu „Happy Birthday”, a de Vicenzo był w siódmym niebie. W przeszłości miewał problemy z patowaniem. Lecz, nie w tym roku. Nie na tym turnieju.
To, że gra tego dnia stała na niezwykle wysokim poziomie nie było wyłącznie zasługą będącego w wielkiej formie Roberto de Vicenzo. W każdy inny, normalny dzień triumfatorem turnieju mógłby równie dobrze zostać Bert Yancey – 65 uderzeń (na 279), Bruce Devlin – 69 (na 280) lub Jack Nicklaus 67 (na 281). A ani Frank Beard -70 (na 281), Gary Player – 72 (282) ani też Tommy Aaron – 69 (na 282) wcale nie ugięli się pod presją czołowych graczy turnieju. Ostatecznie, jednak, wszystko rozegrało się między de Vicenzo, a nieco niżej notowanym, 37-letnim Amerykaninem, Bobem Goalby. Goalby dorównywał poziomem gry Argentyńczykowi. Gdy celnie zapatował spoza greenu na 14-ym dołku i zrobił eagle`a na
15-ym patując z 15-tu stóp, uzyskał wynik minus 12.
De Vicenzo właśnie rozgrywał 17-ty dołek, gdy Goalby grał na 15-tym. Dołek siedemnasty miał się okazać kluczowym dla całego turnieju z dziwacznego powodu.
Oglądany przez olbrzymią widownię telewizyjną Argentyńczyk doszedł do greenu dwoma uderzeniami, a następnie zapatował na – 12, zrównując się z Goalby`m. Większość widzów odnotowało wynik jako birdie w 3-ch uderzeniach, lecz Tommy Aaron zapisał w karcie de Vicenzo „czwórkę”, czyli par.
De Vicenzo obniżył nieco poziom swej gry uzyskując bogeya na ostatnim dołku, co dało mu „65” za rundę lecz Goalby nie wykorzystał okazji i zrobił trzy paty na 17-tym dołku. Obaj zatem szli równo, z tym, że Goalby wciąż miał do rozegrania 18-ty dołek (420 yardów).
Tee-shot Goalby`ego na 18-tym dołku – par 4 wpadł w drzewa po prawej stronie, ale piłka odbiła się szczęśliwie na fairway. Drugim uderzeniem postawił piłkę 60 stóp od dołka, a po długim pacie piłeczka stanęła 5 stóp od celu, co oznaczało kolejny stres i jeszcze jeden pat na par. Udało mu się trafić i zrównał się z Vicenzo na 277.
I wtedy zaczął się dramat. De Vicenzo rozemocjonowany na koniec rundy, podekscytowany takim prezentem urodzinowym miał do wykonania jeszcze jedno zadanie. Musiał podpisać kartę. Przejrzał ją trzy, czy cztery razy. Rzuciła mu się w oczy „piątka” na ostatnim dołku – bogey, który – jak uważał – kosztował go niekwestionowane zwycięstwo w US Masters. Nie zauważył wiele więcej. Podpisał kartę, dostarczył ją i opuścił ogrodzony linami teren wokół ostatniego greenu.
Sędziowie zauważyli błąd na karcie. Zasady były jasne. Jeśli golfista podpisał wyższy wynik niż ten, który uzyskał, to nie można go zmienić. Jeśli podpisał niższy – skutkiem jest dyskwalifikacja. Karta de Vicenzo wskazywała zbyt wysoki wynik – cztery, a nie trzy uderzenia na 17-tym dołku. Należało tę „czwórkę” uznać, mimo że miliony telewidzów widziało birdie w 3-ch uderzeniach. Jego „65” zmieniło się w „66”. Przegrał US Masters jednym uderzeniem, uderzeniem, którego nigdy nie zagrał.
Bob Goalby 70 70 71 66 – 277
Roberto de Vicenzo 69 73 70 66 – 278
Bert Yancey 71 71 72 65 – 279
Bruce Devlin 69 73 69 69 – 280
Gdy odkryto ten błąd, wszyscy zachowali się z godnością. Sędziowie sprawdzili, czy było jakiekolwiek pole manewru. Czy rzeczywiście de Vicenzo opuścił ogrodzony linami teren? Tak. Reguła musiała obowiązywać. Karta wyników jest częścią gry i de Vicenzo ponosił za nią odpowiedzialność.
De Vicenzo obwiniał wyłącznie siebie. „Co za dureń ze mnie”, powiedział rozbrajająco ze swoim silnym, hiszpańskim akcentem. Przyznał, że finałowa runda Goalby`ego bardzo go stresowała i wymusiła dwa błędy – nieudany driver na ostatnim dołku i podpisanie karty z błędem.
Było to trudne także dla Goalby`ego, który zapewne wolałby porażkę po dogrywce niż zawdzięczać zwycięstwo szczegółowi regulaminowemu. Nie doczekał się uznania na jakie zasłużył. Przecież zgodnie z regułami zremisował z de Vicenzo i grał wspaniale – na tyle świetnie, by móc wygrać ewentualną dogrywkę. W karierze wygrał jedenaście turniejów PGA i nikt nie mógł pozbawić go tytułu US Masters 1968.
Należało, rzecz jasna, wyciągnąć właściwe wnioski z tego wydarzenia. Było oczywiste, że de Vicenzo nie popełniłby był błędu, gdyby sprawdzał swą kartę w jakimś odosobnieniu. System został zmieniony w następnym roku i odtąd sędziowie sprawdzali dołek po dołku.
Z angielskiego przełożył Piotr Asperski